Premiery płytowe
Czteroletni okres oczekiwania dobiegł do końca. Płyta zespołu Metallica - Death Magnetic kręci się już w odtwarzaczach na całym świecie.
Dla osób, które nie miały okazji wysłuchać tego materiału, na wstępie kilka słów uspokojenia: Jest dobrze, a przede wszystkim lepiej niż na ”St. Anger”.
Płyta składa się z dziesięciu utworów, których średnia długości wacha się pomiędzy 5:01, a 9:57 minuty. Czyli jak za dawnych czasów, z tą różnicą że nowy materiał chwilami wydaje się rozciągnięty do przesady. Od dłuższego czasu panowie z M dają nam do zrozumienia, że poznali pojemność płyty CD i nie zamierzają zrezygnować nawet z jednej minuty, jaką oferuje im ten nośnik.
Reklama | Czytaj dalej »
Jest obiecywany powrót do korzeni. Do tego stopnia, że w "That Was Just Your Life" słychać pomysły sprawdzone w "Harvester of Sorrow", a refren do złudzenia przypomina ”The Frayed Ends Of Sanity”. Z kolei ” The End of the Line” to swoisty auto-plagiat ”Creeping Death” z ”Ride the Lightning”. Utwór niezwykle połamany, przeplata motywy na potęgę, tylko solówka wspomagana ”kaczką” trochę razi zbytnią dowolnością.
” Broken, Beat & Scared” rozpoczyna się od współgrających gitar, które tworzą ciekawy klimat przechodzący następnie w częste zmiany rytmu i tępa. Sprawdzają się zapowiedzi o ”gitarowych pochodach”, jest ciężko i rytmicznie.
” The Day That Never Comes” jest typową ,dla zespołu, balladą typową do tego stopnia, że aż kiczowatą .Tego utworu można słuchać od jego drugiej szybszej części, która jest równie typowym zabiegiem stosowanym przez zespół. ” The Day That Never Comes” ma szansę pojawić się na VIVie i być granym latem przy ogniskach.
Początek ” All Nightmare Long” prowadzony spokojnym basem nasuwa skojarzenia z erą Load/Reload. Na szczęście za chwilę wszystko przyspiesza, a gitary pobrzmiewają (o niebiosa…) ”Show No Mercy” Slayera. Lars rozbujał się tu nie na żarty, jego podwójna stopa i ”garażowe” zakrzyki podawane przez Hetfielda ”zza kadru”, robią z tego numeru potężną dawkę energii.
” Cyanide” jest przeciętniakiem, zrobionym dobrze jednak nie dane jest mu zapaść w pamięć. Od pierwszego riffu pojawia się denerwująca ”kaczka” i przewija się przez resztę utworu.
Kolejna na płycie ballada” The Unforgiven III” rozpoczyna się od delikatnie plumkającego fortepianu oraz niby sekcji dętej, co wydaje się równie naciągane jak mało pasujące do zespołu pt. METALLICA. Na miano kontynuacji na pewno nie zasługuje, brak tu dramaturgii, narastającego napięcia znanego z poprzednich ”unforgivenów”. Dużym plusem jest solówka Hammetta, która nareszcie brzmi ciekawie.
” The Judas Kiss” jest totalną pomyłką z bardzo chwytliwym refrenem. Ponownie gra zaciąga Load/Reload, nudne to jak flaki z olejem. Trudno odnieść się do tej kompozycji, choć niby nie odstaje od konwencji całego albumu.
” Suicide & Redemption” jest utworem instrumentalnym. Innym od znanych do tej pory. Ciekawie zbudowanym, oferujący dużo motywów i zmian tempa. W moim odczuciu jest to numer bardzo klasyczny, składający się z elementów, które miały swoje pierwowzory. Uważnym słuchaczom pozostawiam doszukiwanie się tych inspiracji. Nadmienię jedynie wyraźne analogie takie jak: solówki na modłę Satrianiego, czy Larsa wystukującego rytmy z ”Paranoid” Black Sabbath.
Ostatnim utworem na płycie jest” My Apocalypse”, swoiste przemieszanie ”Battery” i ”Blackened”. Najkrótszy numer, zwarty i konkretny. Jest ciężko i thrashowo i tylko wrócił ”garnkowy” werbel z ” St. Anger”. Wszystko pędzi na złamanie karku ku tytułowej apokalipsie i gdy rozkręci się na dobre…płyta się kończy.
Gdy przed dwoma miesiącami pisałem artykuł zapowiadający pojawienie się ” Death Magnetic”, miałem nadzieję że lid dzisiejszego tekstu będzie brzmiał: ”Metallica wraca w wielkim stylu”. Aby być w zgodzie z własnym sumieniem, a tym bardziej uczciwym w stosunku do czytelników, nie mogę tak napisać. Sztukę od rzemiosła dzieli ogromna przepaść, choćby nie wiem jak zdolny rzemieślnik tworzył.
"Death Magnetic" jest tworem dobrym, nawet bardzo dobrym, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę wcześniejsze dokonania. Jednak, czy jest dobre pod każdym względem? Zdecydowanie nie. "Death Magnetic" ma kilka minusów, z których największym jest forma solówek. Kirk Hammett spuszczony ze smyczy, dostał tu wolną rękę, co po pozbawionym partii solowych albumie "St. Anger", było posunięciem słusznym. Z tym, że mam wrażenie, że gitarzysta nieco się zagubił i zatracił umiejętność konstruowania dobrego, ciekawego i kipiącego emocjami solo. Bas Trujillo nie robi szczególnego wrażenia, nie mówiąc o Ulrichu, który z małymi wyjątkami, bardzo mnie rozczarował. Wydaje się, że jedynie Hetfield stanął na wysokości zadania, zarówno wokalnie jak i instrumentalnie.
Narzekać jednak nie można. Metallica nowym albumem potwierdziła, że problemy ma już za sobą i że miano jednego z największych współczesnych zespołów nie jest dane jej na wyrost. Jest dobrze! Rewelacji nie ma, ale jest dobrze! Dużą zaletą tej płyty jest jej różnorodność, energia z niej płynąca i podskórna, wręcz organiczna ciekawość, która popycha do kolejnego odsłuchania tego materiału.
Recenzja dla zatwardziałych fanów: Wow! Jest super! Metallica Rulet! 10/10
Recenzja dla sceptyków: Shit! Metallica skończyła się na Kill’em All. 1/10.
Recenzja dla trzeźwo myślących: Jest nieźle. Połączenie różnych elementów z różnych płyt pokazuje, że można odnieść się w wielu miejscach do poprzednich, starych dokonań, dodać sporo nowoczesności i będzie można słuchać tego z przyjemnością. Ale czy na okrągło jak niegdyś Master of Puppets? Zdecydowanie nie. 7/10
Lista utworów:
1.That Was Just Your Life
2.The End of the Line
3.Broken, Beat & Scared
4.The Day That Never Comes
5.All Nightmare Long
6.Cyanide
7.The Unforgiven III
8.The Judas Kiss
9.Suicide & Redemption
10.My Apocalypse
Podobne tematy:
Najnowsze:
REKLAMA:
- Komentarze Chojnice24 (16)
- Komentarze Facebook (...)

USD
DKK
EUR
TRY
CHF
NOK
GBP
SEK



Związki i pracodawcy domagają się...
Hołownia: 6 sierpnia odbiorę od...
Nowy sondaż prezydencki
16 komentarzy
szkoda że pościągane teksty z tąd bo ogólnie recenzja sama w sobie jest ok.
szkoda że pościągane teksty z tąd bo ogólnie recenzja sama w sobie jest ok.
W końcu światło dzienne ujrzał singiel promujący “The Day That Never Comes”, który tymże nowym “One” miał być. Jak pewnie większość - obawiałem się tego co usłyszę. Od dłuższego czasu zespół miał problemy ze zdefiniowaniem co ma dalej robić. Dochodziły do tego problemy alkoholowe, rozkład więzi wewnątrz zespołu i brak spójnej wizji własnej przyszłości. Zanosiło się, że Metallica skończy jak setki innych zespołów odcinających kupony od swojej przeszłości stając się powoli karykaturą samych siebie. Otóż nic z tego!
Panowie postanowili zamienić producenta Boba Rocka na Ricka Rubina. Zdaje się, że ten drugi okazał się nie tylko właściwym człowiekiem na właściwym miejscu (to, że jest świetnym producentem wiedzą wszyscy od lat), ale przede wszystkim niezłym psychologiem, który pomógł Metallice urodzić się na nowo.
Po wysłuchaniu “Death Magnetic” ma się wrażenie, że Rubin dotarł do muzyków słowami w stylu “nie bójcie się przeszłości, wsłuchajcie się uważnie w samych siebie i zróbcie muzyczny rachunek sumienia”. Udało się! Powstała płyta będąca pomostem łączącym 4 pierwsze albumy z Czarną Płytą- powinni ją nagrać w ‘89-’90 roku.
Zaczyna się jak nie przymierzając “Master Of Puppets”- “That Was Just Your Life” to otwarcie w stylu “Battery”- krótkie intro po którym zaczyna się czysta “metallikowa” jazda znana z najlepszych czasów. Po minucie myślę sobie, że czekałem na to od co najmniej 17 lat, noga i głowa same chodzą, wokal Hetfielda brzmi dobitnie i świeżo, gitary mają faktycznie “moc”. O to chodziło!
Słuchając następnego “The End Of The Line” zaczynam sobie zdawać sprawę, że ta płyta jest formą dialogu z przeszłością. Dialogu i walki o potwierdzenie swojej aktualnej formy jednocześnie. Utwór do pewnego momentu przypomina styl “Creeping Death”, by w pewnym momencie się wyciszyć i przejść w nastrojową gitarową chwilę wytchnienia. Hetfield wychodzi z niej ze słowami “the slave becomes the master”- to ostatnie słowo w kontekście tego zespołu będzie się już kojarzyło z jednym tylko utworem po wsze czasy, chwała Jamesowi za próbę zmierzenia się z własną legendą i dystans do samego siebie równocześnie.
Jasne, że nie jest to “Master Of Puppets”, ale jest rok 2008, a nie 1986. “Broken, Beat & Scarred” jest idealnym przykładem brakującego ogniwa między “And Justice…”, a “Black Album”. Tak w moich wyobrażeniach powinna brzmieć wtedy Metallica - gęsty, masywny riff + chwytliwa melodia. “You rise, you fall, you’re down, and you rise again- what don’t kill you make you more strong”. Co cię nie zabije to cię wzmocni- motto idealne zarówno do opisu życia prywatnego wokalisty jak i historii zespołu.
W końcu światło dzienne ujrzał singiel promujący “The Day That Never Comes”, który tymże nowym “One” miał być. Jak pewnie większość - obawiałem się tego co usłyszę. Od dłuższego czasu zespół miał problemy ze zdefiniowaniem co ma dalej robić. Dochodziły do tego problemy alkoholowe, rozkład więzi wewnątrz zespołu i brak spójnej wizji własnej przyszłości. Zanosiło się, że Metallica skończy jak setki innych zespołów odcinających kupony od swojej przeszłości stając się powoli karykaturą samych siebie. Otóż nic z tego!
Panowie postanowili zamienić producenta Boba Rocka na Ricka Rubina. Zdaje się, że ten drugi okazał się nie tylko właściwym człowiekiem na właściwym miejscu (to, że jest świetnym producentem wiedzą wszyscy od lat), ale przede wszystkim niezłym psychologiem, który pomógł Metallice urodzić się na nowo.
Po wysłuchaniu “Death Magnetic” ma się wrażenie, że Rubin dotarł do muzyków słowami w stylu “nie bójcie się przeszłości, wsłuchajcie się uważnie w samych siebie i zróbcie muzyczny rachunek sumienia”. Udało się! Powstała płyta będąca pomostem łączącym 4 pierwsze albumy z Czarną Płytą- powinni ją nagrać w ‘89-’90 roku.
Zaczyna się jak nie przymierzając “Master Of Puppets”- “That Was Just Your Life” to otwarcie w stylu “Battery”- krótkie intro po którym zaczyna się czysta “metallikowa” jazda znana z najlepszych czasów. Po minucie myślę sobie, że czekałem na to od co najmniej 17 lat, noga i głowa same chodzą, wokal Hetfielda brzmi dobitnie i świeżo, gitary mają faktycznie “moc”. O to chodziło!
Słuchając następnego “The End Of The Line” zaczynam sobie zdawać sprawę, że ta płyta jest formą dialogu z przeszłością. Dialogu i walki o potwierdzenie swojej aktualnej formy jednocześnie. Utwór do pewnego momentu przypomina styl “Creeping Death”, by w pewnym momencie się wyciszyć i przejść w nastrojową gitarową chwilę wytchnienia. Hetfield wychodzi z niej ze słowami “the slave becomes the master”- to ostatnie słowo w kontekście tego zespołu będzie się już kojarzyło z jednym tylko utworem po wsze czasy, chwała Jamesowi za próbę zmierzenia się z własną legendą i dystans do samego siebie równocześnie.
Jasne, że nie jest to “Master Of Puppets”, ale jest rok 2008, a nie 1986. “Broken, Beat & Scarred” jest idealnym przykładem brakującego ogniwa między “And Justice…”, a “Black Album”. Tak w moich wyobrażeniach powinna brzmieć wtedy Metallica - gęsty, masywny riff + chwytliwa melodia. “You rise, you fall, you’re down, and you rise again- what don’t kill you make you more strong”. Co cię nie zabije to cię wzmocni- motto idealne zarówno do opisu życia prywatnego wokalisty jak i historii zespołu.
Komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Dodaj komentarz
Komentarze publikowane są dopiero po sprawdzeniu przez moderatora!