PKP czyli Po co Komu Podróż... Polską Koleją Państwową...
Taka refleksja naszła mnie zaraz po tym jak wysiadłam z pociągu relacji Gdańsk – Chojnice. I szczerze mówiąc nie wiedziałam czy powinnam zacząć się śmiać czy płakać. Ale powody mojego dziwacznego stanu wyjaśnię za chwilkę. Najpierw trochę historii.
Przez całe studia kolej była moim jedynym środkiem transportu. Raz, że tanio. Dwa, że tanio. Kto studiował, ten na pewno zrozumie. Muszę też przyznać ,że były to niezwykle ciekawe cztery lata. Polska kolej i konduktorzy nie raz mnie zaskakiwali. Szkoda tylko, że w większości przypadków negatywnie. Żeby jednak nie rzucać słów na wiatr przytoczę kilka ciekawszych epizodów z moich podróży, które mogłabym spokojnie złożyć w powieść pt. O studentce, która odważyła się jeździć koleją.
Epizod 1. Trasa Toruń – Chojnice. Najlepszym sposobem, aby podróż zbytnio się nie dłużyła to ją przespać. Należy jednak bardzo uważać, szczególnie gdy przemieszczamy się polskimi pociągami. Trzeba też powiedzieć, że grasujące złodziejaszki to nie najgorsza rzecz, która może nas spotkać. Mn ie przydarzyło się coś bardziej absurdalnego. Po godzinie jazdy budzę się i co widzą moje oczy? Nade mną stoi konduktor z telefonem komórkowym i pstryka mi zdjęcia. Pytam więc wściekła - co pan wyprawia? Na co pracownik kolei odpowiada mi, że wyglądam tak uroczo, że nie mógł się oprzeć i musiał mnie sfotografować. Co stało się ze zdjęciami nie wiem do dnia dzisiejszego. Mam tylko nadzieję, że nie krążą gdzieś po sieci. Za to przestałam już podróżować pociągiem na tej linii. Do dziś żałuję, że nie zgłosiłam tego do właściwych służb, gdyż nie dość, że jest to pogwałcenie wszelkich reguł, to jeszcze głęboko nieetyczne.
Epizod 2. Trasa Poznań – Toruń. Przemiła pani w kasie wydała mi zły bilet. Choć podając cel podróży dwa razy powtórzyłam, że stacją pośrednią ma być Kutno, a nie Bydgoszcz. Wsiadam więc do pociągu niczego nieświadoma i jadę. Aż tu podchodzi konduktor i mówi, że mam nieważny bilet, bowiem przez Bydgoszcz jest parę kilometrów dalej. Tłumaczę więc spokojnie, licząc na odrobinę zrozumienia i życzliwości, że do pomyłki nie doszło z mojej winy. Ale nic z tego. Pracownik kolei jest nieugięty. Najpierw każe mi opuścić pociąg. A jest już wieczór i stoimy pośrodku niczego. Odmawiam więc i błagam, żeby zrozumiał, że do pomyłki nie doszło z mojej winy. Zbulwersowany konduktor krzyczy na mnie, że jak mogę nie wiedzieć, że przez Kutno jest 152 km, a przez Bydgoszcz 162 km. Zszokowana wykrztuszam z siebie, że nie pracuję na kolei, więc skąd mam wiedzieć, poza tym na bilecie nie widnieje jaka jest stacja pośrednia. Okazuje się, że różnica w cenie to zaledwie 50 groszy. Ale konduktor postanawia pokazać mi kto tu rządzi. I płacę 6,5 (sześć złotych za wystawienie biletu). Przełykam więc cisnące się na język wulgaryzmy i podaję mu pieniądze. Wolę zapłacić, niż wysiąść w szczerym polu.
Epizod 3. Trasa Chojnice - Bydgoszcz. Nie dość, że nie ma gdzie usiąść, to jeszcze grzeją jak oszalali. Tylko dwa przedziały, a ludzi jak w mrowisku. I tak niestety co tydzień. A na innych trasach królują pustki. Czemu więc nie dostawią jeszcze jednego przedziału, skoro wiadomo, że o tej godzinie pociąg jest oblegany. W każdym razie nieważne. Najważniejsze, że jedziemy. Pociąg jak zwykle się ślimaczy. My ściśnięci jak sardynki. Zaczyna być nieprzyjemnie, ale nic dziwnego, skoro nie ma gdzie się ruszyć, a w pociągu jest ze 28 stopni. W końcu widać Bydgoszcz, wjeżdżamy i lokomotywę szlag trafia. Zepsuła się. Stoimy 15 minut od dworca! Powoli zaczyna się robić zimno. Na dworze mróz szaleje, a ogrzewanie przestało działać. Po godzinie wszyscy z sentymentem wspominają jak cudownie było, gdy ogrzewanie pracowało na najwyższych obrotach. Naprawa zajmuje kolejarzom jedyne 1,5 godziny. Ufff dobrze, że tak szybko, bo już myślałam, że będziemy tu nocować. Ruszamy dalej. I znowu się psuje. Naprawa tym razem zajmuje pół godziny. W końcu dojeżdżamy. Wszyscy pokornie wysiadają i idą dalej. Nikt nie pisze skargi, zażalenia, nie psioczy. Zastanawiam się czemu? Przecież podróżowaliśmy w hardcorowych warunkach? Odpowiedź jest prosta. Bo to jest norma. Tak właśnie wygląda podróżowanie w naszym kraju. To co przeżyłam jest standardem i zdziwić może jedynie tych, co nie podróżują koleją.
Podobnych historii mam w zanadrzu jeszcze kilkanaście. Nie wspominając już o tym, czego dowiedziałam się od towarzyszy podróży, którzy równie odważnie jak ja jeżdżą po naszym kraju rodzimym transportem. Byłaby z tego naprawdę ciekawa książka. Tylko nie wiem do jakiego działu trzeba by ją zakwalifikować? Komedia, dramat, czy może powieść sensacyjno-kryminalna?
Ale wracając do początku! Dlaczego w ogóle postanowiłam podzielić się z Wami moimi przeżyciami? Zdecydowała o tym moja ostania podróż, po której powiedziałam basta. Wyglądało ona mniej więcej tak. Wsiadam do pociągu w Chojnicach i co widzą moje oczy? Pełno śniegu. Początkowo leżał wyłącznie na podłodze i fotelach, więc pomyślałam, że na pewno pasażerowie go nanieśli. Jednak nic bardziej błędnego! Gdy tylko ruszyliśmy, zrozumiałam skąd się wziął , ponieważ zewsząd zaczął sypać śnieg. Coś jakby zamieć w środku pomieszczenia. Biały puch przeciskał się przez nieszczelny dach, okna, szyby, drzwi. Niektórzy żartowali, że mamy ciuchcię wersji cabrio! Ale poczucie humoru szybko zniknęło. Na dworze było jakieś powiedzmy -12 stopni. W pociągu chyba tyle samo. Dosłownie zamarzaliśmy. Na nasz apel o włączenie ogrzewania konduktor stwierdził, że przecież działa... A na nieszczelne okna to już nic nie poradzi. Potem się już więcej nie pojawił. Zresztą nie dziwię mu się. Gdyby się wtedy przeszedł po przedziałach groziłoby mu to poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. Tak wściekłych pasażerów nie widziałam nigdy. Droga do Tczewa była prawdziwą męczarnią. Zamarzało wszystko łącznie z nami. Czuliśmy się jak w lodówce, w której na dodatek ktoś dla zabawy włączył wiatrak. Pod koniec w środku było tyle śniegu, że spokojnie szło lepić kulki. Gdybyśmy pojechali jeszcze z godzinę to nawet na bałwana by starczyło. Za to empatii ze strony obsługi taboru brak. Siedzieli sobie w swoim ogrzewanym przedziale, nie przejmując się podróżującymi. A przecież ja zapłaciłam za przejazd pociągiem, a nie kuligiem. Czy ogrzewany przedział to zbytek w naszym kraju? A może szczyt luksusu? Czy z pokorą muszę znosić wszelkie niewygody? Tłok, zimno, brzydki zapach, nieszczelne okna, toalety, na których opisanie brakuje mi cenzuralnych słów, ciągłe opóźnienia, psujące się lokomotywy? Możecie powiedzieć, że jeśli mi tak źle, to przecież nie muszę nimi podróżować. A ja Wam powiem, że nie. Będę dalej jeździć w nadziei, że może kiedyś w końcu ktoś w tej Polsce zrozumie, że rozwiązaniem nie jest powiedzenie klientowi, na którym się zarabia - nie podoba się to zrezygnuj, ale zrobienie wszystkiego, aby go zatrzymać. Na początek proponuję włączyć ogrzewanie. To większości pasażerów naprawdę wystarczy. Resztę pokorny naród jakoś zniesie. Na koniec przytoczę jeszcze cytat, który kiedyś przeczytałam w pociągu, jadąc do Łodzi, a który będzie doskonałą puentą moich rozważań na temat PKP.
"Czapka 5 złotych, ciepłe buty 200 złotych, bilet do Łodzi 30 złotych. Przeżyć i przetrwać podróż w polskim pociągu - bezcenne".
Podobne tematy:
Najnowsze:
REKLAMA:
- Komentarze Chojnice24 (35)
- Komentarze Facebook (...)
35 komentarzy
Można było oczywiście podpisać umowę z Arrivą, ale niestety na to okazało się za późno, ponieważ prawdopodobnie przetarg niekoniecznie właściwie przygotowany (np. czynnik 100% - cena) i wówczas niestety trzeba było podpisać umowę z tym, kto wygrał.
Z Poznania do Torunia przez Kutno jest 289 km a nie 152.Z Poznania do Torunia przez Bydgoszcz (po jakie licho?) jest 204 a nie 162. Najkrócej jest oczywiscie przez Inowrocław,Gniewkowo 142.
Wiemy wszyscy potrafią najłatwiej narzekac ze pkp jest be.Ale te nasze chojnickie nie jest takie złe.Pociąg TUR to przedstawiciel osttanich prawdziwych pociągów.Wiadomo że teraz powinno jeżdzić już coś w stylu DESIRO. Nie ma w Polsce drugiej tak dobrze zachowanej infrastrukturalnie lini kolejowej jak Chojnice-Tczew.Tur do Tczewa jedzie 110 km/h.(nie mylić z prędkością handlową). Całe spowolnienie powoduje remont odcinka z Tczewa do Gdanska.Fotogeniczny wjazd do Gdanska zawsze napawa mnie radością.Szacunek dla Angoli i Japonczyków za te foty oni po prostu na m tego zazdroszczą. Gdańsk kolejowo standardem nie odbiega od Chojnic-pewnie wielu z was widziało składy SKM-też mają głównie sklady z lat 70-80 tych.Ale przejechac się takim EW58 toż to czysta przyjemność. Jak w Warszawie Centralnej nadjechał skład do Skarzyska Kamiennej w postaci 8 pietrowych Bhp (takie jak u nas) to nikt początkowo nie wsiadał, bo ludzie nie wierzyli ze zamiatst standardowego żółtka(jednostki) jedzie coś takiego...
007 masz rację za składy, ich ilość oraz rozklad jazdy odpowiada Marszałek Województwa bo to on je zamawia(poprzez przetarg) i on daje kase, wiec pretensje do niego.
Faktem jest ze na linii do bydgoszczy sie poprawiło.Pamietam jak "Pietrus" jechał 2 godz.Arriva DZięki Szynobusom potrafi pół god szybciej.
Najlepiej mi się jeździ do Piły.Na tej trasie pociągi deklasują samochody.Pociągiem jest 83 km a drogą przez Jastrowie ok 100.Wiec nikt aytem nie przejedzie tego szybciej niż pociąg -średnio 75min.
Komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Dodaj komentarz
Komentarze publikowane są dopiero po sprawdzeniu przez moderatora!