Największa katastrofa w historii kolei. 30 lat minęło
Dziś (19 sierpnia) mija dokładnie 30 lat od największej katastrofy kolejowej w historii polskiej kolei. Zginęło w niej dwóch chojniczan, 43-letni wówczas Mieczysław Roschek oraz 23-letni Andrzej Bogusz. Pierwszy z nich był maszynistą pociągu towarowego, a drugi jego pomocnikiem.Do tej tragedii doszło 19 sierpnia 1980 roku w Otłoczynie pod Toruniem. Wskutek zderzenia pociągu towarowego z osobowym, który prowadził chojniczanin Mieczysław Roschek, zginęło 67 osób, rannych zostało 64.
Zignorował znak "stój"
Mieczysław Roschek do Otłoczyna wyjechał z Chojnic. Miał przeprowadzić skład węglarek. W Otłoczynie czekał ponad dwie godziny na osobowy pociąg relacji Torun - Łódź Kaliska. Nie wiadomo czemu, ale o godz. 4.22 towarowy ruszył. Pomimo, że semafor wskazywał "stój". Pociąg rozpruł rozjazd krzyżowy i wjechał na niewłaściwy tor. Na ten, którym w kierunku Otłoczyna jechał skład osobowy. Dyżurny ruchu w Otłoczynie nie zauważył faktu wyjazdu. Gdy dowiedział się o tym od jednej z nastawniczej po drodze, chcąc uniknąć tragedii poinformował o tym fakcie innego dyżurnego. Niestety pociąg osobowy minął już Brzozę Toruńską i nie było możliwości przekazania informacji. Wtedy nie istniały bowiem radiotelefony, ani system "radio-stop".
Reklama | Czytaj dalej »
Pierwszy wagon osobowy zmiażdżony
Pociągi pędziły więc po tym samym torze i wiadomo było, że dojdzie do tragedii. Nie wiedzieli tylko o tym maszyniści obu pociągów. Składy ważące ponad 250 ton każdy zderzyły się o 4.30. Na miejscu śmierć poniosły 62 osoby, w tym Mieczysław Roschek i Andrzej Bogusz. Dwie kolejne zmarły wskutek odniesionych obrażeń. W składzie pociągu osobowego jechało siedem wagonów. Służby ratunkowe po przybyciu na miejsce naliczyły jednak tylko sześć. "Szymański mówi, że w pociągu było siedem wagonów, inni nie zgadzają się z nim. Z ich rachunków wychodzi bowiem, że na torze stoi sześć wagonów. Liczymy razem. Wychodzi sześć. I jeszcze raz, dokładnie, bo podjechały pociągi ratownicze i być może się mylimy. Nie, uparcie wychodzi sześć. W końcu ktoś zaczyna liczyć wózki podwozi wagonów. Jest czternaście. A więc Szymański ma rację, pierwszy wagon przestał istnieć!" - to relacja z miejsca tragedii. O dziwo katastrofę przeżył maszynista pociągu osobowego, Grzegorz Przyjemski. Schował się on w bezpiecznym miejscu w lokomotywie.
Śledztwo umorzone
Jak się później okazało w trakcie prowadzonego śledztwa, Mieczysław Roschek służbę rozpoczął ponad 24 godziny przed katastrofą. Jego papiery zostały sfałszowane na jednej z lokomotywowni. Prokuratura uznała, że przyczyną katastrofy była jazda pociągu towarowego po niewłaściwym torze. Śledztwo jednak umorzono z powodu śmierci sprawcy.
W miejscu katastrofy sprzed 30 lat do dziś na wzgórzu stoi pomnik upamiętniający ten tragiczny dzień.
Podobne tematy:
Najnowsze:
REKLAMA:
- Komentarze Chojnice24 (1)
- Komentarze Facebook (...)

USD
DKK
EUR
TRY
CHF
NOK
GBP
SEK



Związki i pracodawcy domagają się...
Hołownia: 6 sierpnia odbiorę od...
Nowy sondaż prezydencki
1 komentarz
Komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Dodaj komentarz
Komentarze publikowane są dopiero po sprawdzeniu przez moderatora!