Tajemnice PRL-u: pociągi specjalne kryptonim 'Tamara'
W latach 1972 – 1984 przez węzeł kolejowy PKP w Chojnicach przewożono wypalone paliwo jądrowe. Tym samym, nomenklatura monopartyjnego państwa narażała społeczność lokalną na poważne zagrożenie życia i zdrowia, do czego być może była wręcz zmuszona w obliczu wasalizacji Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (PRL) względem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR).
Pociąg specjalny o kryptonimie „Tamara”, przewożący promieniotwórczy ładunek, przetaczał się przez chojnickie tory 12 lat. Nikt z establishmentu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) nie informował o sprawie ani opinii publicznej, ani też członków służb bezpieczeństwa niższego szczebla, którzy byli zaangażowani w przewożenie „atomowych śmieci”. Jednocześnie zdawano sobie sprawę z ogromu zagrożenia, jakie stwarzał transport, co jasno przebija z dokumentów komunistycznej bezpieki. Służba Bezpieczeństwa (SB) informowała o możliwości napromieniowania i ogólnie skażenia środowiska, na wypadek dyfuzji ładunku z wodą lub jego choćby najmniejszego uszkodzenia, jedynie najwyższe ogniwa zarządzania aparatu bezpieczeństwa. „Tamara” przewoziła wypalone paliwo jądrowe z Elektrowni Atomowej w Rheinsbergu w Niemieckiej Republice Demokratycznej (NRD), która była pierwszą elektrownią jądrową na terenie tego państwa (włączona w 1966 r.) i miała moc 70 MW. „Tamara” przemierzała północną Polskę w kierunku terytorium ZSRR. Cały skład „Tamary” miał wagę 400 ton brutto i był poprzedzony lokomotywą pilotującą skład. W tym składzie kilku wagonów i prowadzącej go lokomotywy znajdował się wagon o wadze 80 ton, z niebezpieczną przesyłką – najczęściej 4 tonami wypalonego paliwa jądrowego (którego czasami było mniej, czasami więcej).
Reklama | Czytaj dalej »
Do zabezpieczenia tych przejazdów SB angażowała przede wszystkim funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej (MO), Służby Ochrony Kolei (SOK) oraz Ochotniczych Rezerw Milicji Obywatelskiej (ORMO), do akcji zabezpieczenia transportu delegowano także żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego (LWP) z jednostki w Nieżychowicach. W obsłudze transportu udział brały chojnickie drużyny kolejarskie. „Tamara” przetaczała się przez okolice Chojnic od stacji Moszczenica przez Chojnice do stacji Silno (dalej pociąg był prowadzony przez Tucholę, Cekcyn, Wierzchucin, Laskowice Pomorskie, Grupę, Grudziądz, Jabłonowo Pomorskie, Brodnicę, Lidzbark). Po terenie otwartym pociąg miał prawo poruszać się z prędkością do 40 km/h, przejeżdżając przez tereny zabudowane do 20 km/h, na zakrętach, mostach i wiaduktach do 10 km/h. Na stacji w Chojnicach „Tamara” każdorazowo zatrzymywała się na ok. 50 minut, zawsze w godzinach nocnych, pomiędzy godziną 3.00 a 5.00. Jej przejazd formalnie zabezpieczał Posterunek Kolejowy MO (PKMO) na stacji w Chojnicach pod dowództwem kpt. Domagalskiego, choć w tej operacji jego zwierzchnikiem pozostawał zastępca Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych (RUSW) kpt. Suwiński, a informacje o przejazdach pociągu władzom politycznym przekazywał w mieście komendant MO w Chojnicach mjr Jankowski. Na drodze przejazdu pociągu zabezpieczano z osobna każdy przejazd i stację.
W 1980 r., kiedy trwał już zryw nowego ruchu społecznego, jakim była „Solidarność”, dla zabezpieczenia przejazdu „Tamary” przydzielono: 9 funkcjonariuszy MO, 4 członków ORMO, 1 radiowóz wraz z radiotelefonem i 2 motocykle. Ilość przydzielonego sprzętu ulegała zmianom. Przeprowadzanie składu w pełnej tajemnicy przed społecznością lokalną skutkowało także kształtem procedury na wypadek skażenia środowiska. Funkcjonariusze zabezpieczający przejazd byli zobowiązani informować o wszelkich wypadkach hasłem „Ratunek”. Co dziś jeszcze pozostawia nieodparte niczym wrażenie kompletnej amatorszczyzny władzy ludowej w zabezpieczaniu tak groźnych transportów. Jak wynika z instrukcji służb bezpieczeństwa dla zabezpieczenia osób pozostających w pobliżu pociągu „Tamara”, który uległby wypadkowi, należało rozdać maski gazowe i płaszcze OP – 1 oraz nadać komunikat do władz politycznych i wojskowych o kryptonimach „Tranzyt – 4” (wypadek i promieniowanie tylko w sąsiedztwie pociągu) i „Tranzyt 5” (wypadek i skażenie promieniotwórcze na dużym obszarze). Po przejeździe pociągu nie wykonywano żadnych pomiarów napromieniowania, ani też innych badań związanych z oceną wpływu tych transportów na przyrodę.
Społeczeństwo pozostające pod całkowitym wpływem władzy ludowej pozbawione było instrumentów kontroli działań władzy, tym samym w pełni narażone było, szczególnie w społecznościach lokalnych, na groźne efekty przedmiotowego obchodzenia się komunistów ze społeczeństwem. Jest to jeden z bardziej rażących przykładów, choć nie jedyny z tego okresu, wskazujący jak władza polityczna może nadużywać zaufania społecznego w celu zabezpieczania swego interesu, nawet za cenę życia i zdrowia mieszkańców.
Podobne tematy:
Najnowsze:
REKLAMA:
- Komentarze Chojnice24 (21)
- Komentarze Facebook (...)
21 komentarzy
Materiał oparty jest na źródłach. Jest to artykuł publicystyczny, nie mam obowiązku ujawniać źródeł w takiej konwencji.
Wyjaśniłem różnice jakie istnieją dla społeczności lokalnych w warunkach systemów totalitarnych i demokratycznych. Wystarczy spojrzeć na wcześniejszy komentarz.
Tymczasem z relacji chojnickich maszynistów, którzy wielokrotnie konwojowali takie transporty wiem, że były właściwie zabezpieczone. Cała trasa przejazdu była odcinkami "obstawiana" przez patrole piesze zachowujące kontakt wzrokowy. W wagonach spalinowych jadących przed i za właściwym transportem znajdowali się - poza służbami - również technicy sprawdzający w ustalonych odstępach czasu poziom promieniowania i szczelność ładunku. Na czas przejazdu, na danym odcinku, blokowane były zwrotnice i przejazdy, a nawet zamykane na kilka godzin dworce, gdy konieczny był postój. Dość wspomnieć, że sam ładunek był przewożony na specjalnie do tego celu przygotowanych platformach.
Stąd ponawiam pytanie o źródła, bo zdają się być sprzeczne z relacjami osób bezpośrednio uczestniczących w opisywanych wydarzeniach.
Żeby było śmieszniej podobne tranzyty odbywają się również współcześnie i nadal są raczej trzymane w tajemnicy, rzadko wychodzą na jaw, jak choćby głośna sprawa przewozu 68kg wysoko wzbogaconego uranu z Instytutu Badań Jądrowych Rzeż pod Pragą do Murmańska z "przesiadką" w Gdańsku. Czy Pana zdaniem byłoby dobrze, gdyby opinia publiczna o takim transporcie wiedziała z wyprzedzeniem? Wtedy dopiero moglibyśmy mówić o zagrożeniu terrorystycznym.
Tymczasem kolej, mimo upływu lat, nadal zdaje się być najbezpieczniejszym środkiem transportu, lepiej więc że takie materiały przewożone są odpowiednio zabezpieczonymi pociągami, a nie np. latają nad naszymi głowami lub - jeszcze gorzej - jeżdżą po drogach. :-)
To przeczytaj, co napisałeś: Tak wiec moje porównywanie sytuacji niezależnych państw do roli PRL w Bloku Wschodnim jest jak najbardziej właściwe. Twoja logika polega na tym, że Ty określasz co jest logiczne, a nie zasady logiki. Ciekawe.
Porównanie roli społeczności żyjącej w systemie totalitarnym (z pewnością do 1956 r.) lub autorytarnym i semi-totalitarnym do roli społeczności żyjących w państwach demokratycznych jest nieuprawnione. Wiąże się to z dostępem do informacji, z kwestią wpływu opinii publicznej na działania władz (w "komunie" bliskie zeru, bo to władza kreowała opinię publiczną), kształtem i strukturą przestrzeni publicznej. Jeśli chcesz logiki, to wyjdźmy od założenia następującego. Przewożenie odpadów radioaktywnych jest niekorzystne dla społeczności lokalnych, gdyż nie są one informowane o takowych transportach, ani w systemach totalitarnych, ani semi-totalitarnych, ani autorytarnych i (jak twierdzisz) również w demokratycznych ustrojach. Czyli, nigdy nie są informowane. Ergo wszyscy ukrywają fakt takich transportów? Skąd więc w systemach demokratycznych opinia publiczna wie o takich transportach, ma możliwość ich monitoringu oraz występuje prawna regulacja takich transportów (na którą wyraziła zgodę demokratycznie wybrana większość parlamentarna, będąca suwerenem i źródłem prawa)? Jak wobec tego ma się brak takich uregulowań w prawie PRL. Jakie mi wskażesz uregulowania prawne, nawet w tym serwilistycznym PRL z którego czerpiemy wiele do dziś w kwestii prawniczej egzegezy, określające sposób transportu, status takich transportów, sposób zabezpieczeń oraz co ważniejsze, na jakiej bazie określone społeczności zrzekały się według Ciebie w PRL prawa do wiedzy o tym co dzieje się w ich przestrzeni? Wytłumaczę Ci to jeszcze tak. W centralistycznie skonstruowanej strukturze państwa realnego socjalizmu jakim była PRL nie było miejsca na słowo "samorządność". Oznaczało to, ze każdą społeczność lokalną nie jako element wspólnoty narodowej powiązanej korzeniami z określonym obszarem geograficznym do którego ta społeczność miała niezbywalne prawa, ale jako jednostkę administracyjną całkowicie identyczną w monolicie obrazu państwa z innymi podobnymi takimi jednostkami. Wyrazem tego były reformy podziału administracyjnego kraju, które zapobiegać miały gruntowaniu się kultur lokalnych i ich wzmacnianiu na rzec promowania "skoku w nowoczesność" często związanego z całkowitym wykorzenieniem jednostek (masowa migracja wewnętrzna) i masową industrializacją - centralnie planowaną, która nie liczyła się ze środowiskiem. W PRL najwyższym interesem był interes nomenklatury, które ulokowana była od służb bezpieczeństwa po (nie samorządowe, a mówiło się "terenowe" struktury władzy. Stąd różnice są następujące pomiędzy sytuacją transportu radioaktywnych substancji i materiałów pomiędzy państwami o systemach totalitarnych i demokratycznych:
1. W systemie demokratycznym istnieje regulacja prawna oparta o procedurę konsultacji społecznych.
2. W systemie demokratycznym, jeśli dzieje się coś w tajemnicy to musi się dziać w tajemnicy, którą określa litera prawa, którego źródłem jest naród, a wyrazicielem woli jego przedstawiciele.
3. W systemie demokratycznym istnieje szereg instrumentów i instytucji - jak wolne media (prawda często na pasku kapitału), organizacje pozarządowe, prawo do informacji publicznej, rządowe agencje dbające o gospodarowanie odpadami (w tym nuklearnymi).
4. W systemie demokratycznym istnieje prawo protestu i zgromadzania się, tego prawa nie było w PRL, na pewno nie we wskazanych latach, chyba, ze zaczniemy pisać o prawie do zrzeszania się w formacjach typu reżimowego, czyli prawo do tworzenia "przybudówek" PZPR.
5. W systemie demokratycznym we współczesnych państwa nastąpiło uznanie nadrzędności prawa międzynarodowego nad prawem krajowym, a to powoduje zwiększone możliwości monitoringu niepożądanych przez społeczności lokalne działań ze strony państwa i korporacji łamiących, jak w tym przypadku prawa człowieka.
I na koniec, jeśli wiesz o jakichś NIELEGALNYCH transportach odpadów radioaktywnych to koniecznie i niezwłocznie poinformuj o nich służby państwa, które masz na myśli pisząc o nich. W ZSRR i na terenie państw Bloku Wschodniego takie transporty godziły w społeczność lokalną i były po prostu bezprawne w świetle prawa międzynarodowego.
Ten tekst, któremu zarzuca się brak oparcia w dokumentach jest tak przedstawiony, bez źródeł, gdyż jest to tekst publicystyczny mający za zadanie popularyzację wiedzy. Część z materiałów na których się opiera znajdzie swoje odzwierciedlenie w książce O chojnickim karnawale Solidarnosci i w tekście dla jednego z politologicznych periodyków naukowych.
Wszystkie państwa traktują energie nuklearną i paliwa jako strategicznie ważne dla swego kraju. Poza tym materiały nuklearne są bardzo drogie w produkcji tak wiec wszystkie paliwa i materiały nuklearne to olbrzymi kapitał i prestiż dla każdego państwa, które je posiada - tak dla Rosji (lub ZSRR) jak i dla Niemiec, Francji czy innych państw.
Wydaje mi się, że organizacja transportu materiałów nuklearnych nie ma nic do czynienia z komunistami - polskimi lub radzieckimi, a raczej decydują o tym możliwości i umiejętności techniczne, i wiedza jaką posiada państwo na temat użytkowania i wykorzystania materiałów nuklearnych. Lokalne społeczności są kompletnie bezsilne wobec działań państwa i korporacji związanych z materiałami nuklearnymi. Tak wiec moje porównywanie sytuacji niezależnych państw do roli PRL w Bloku Wschodnim jest jak najbardziej właściwe. Tak samo jak Polacy tak i społeczności świata Zachodu nie są informowane o możliwym zagrożeniu materiałami nuklearnymi w imię przeciwdziała protestom społecznym przez władze państwowe i korporacje. Taka sytuacja nie ma nic do czynienia z działalnością polskich komunistów ani z działalnością ich moskiewskich mocodawców. Nie widzę w twoich wywodach logicznej spójności!
Na przykład, Izrael w tajemnicy przed swoim własnym społeczeństwem i w tajemnicy przed światem stworzył arsenał broni nuklearnej z pomocą Francji. Jakkolwiek, oficjalnie Izrael nie posiada żadnych broni nuklearnych i swoje własne społeczeństwo oficjalnie mis-informuje!
Według twojej logiki, co z taką sytuacją okłamywania własnego społeczeństwa w Izraelu i międzynarodowej społeczności mają do czynienia polscy komuniści i ich moskiewscy mocodawcy.
Tak wiec, wróćmy do ciekawszego tematu. W jaki sposób Rosjanie przewozili rakiety i inne typy broni z głowicami nuklearnymi?
Na całym świecie korporacje i specjalistyczne firmy ochroniarskie organizujące przewóz materiałów nuklearnych utajniają wszelkie informacje na temat czasu transportu, wybranych dróg, środków transportu, jakości i ilości ładunku, organizacji, systemu ochrony materiałów radioaktywnych. Rutynowo wszelkie te informacje as tajne i stanowią tajemnice dla lokalnych społeczności po których terenie odbywa się transport. Fakt, że transport materiałów nuklearnych odbywa się w tajemnicy nie jest żadnym dowodem, że państwo po którego terenie odbywa się transport jest wasalem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR). Tajne transporty materiałów nuklearnych odbywają się przecież wielokrotnie każdego roku na terenach Wielkiej Brytanii, Francji, USA, Kanady, i innych państw -- trudno było by postulować, ze te państwa były bądź są wasalem Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR).
Otaczanie tajemnicą przewozu materiałów nuklearnych i innych niebezpiecznych ładunków ma na celu zminimalizowanie paniki społeczeństwa, ograniczenie protestów organizacji zajmujących się ochroną środowiska, i także by zminimalizować możliwość napadu i rabunku materiałów nuklearnych lub innych substancji przez kryminalistów lub terrorystów. Ponieważ Polska nie posiadała specjalistycznych organizacji ani firm zajmujących się ochroną materiałów nuklearnych to piecze nad tymi materiałami i ich transportem sprawowały regularne służby porządkowe - SOK, MO, i inne regularne formacje.
Ponieważ nie zdarzyły się żadne wypadki w czasie przewozu zużytego paliwa nuklearnego przez Polskie to ten fakt sam w sobie sugeruje, że podjęte środki ochronne były wystarczające i adekwatne do sytuacji.
Czymś ciekawszym byłaby informacja w jaki sposób Rosjanie przewozili rakiety i inne amunicje z głowicami nuklearnymi przez terytorium PRL-u?
Tak jak ktos ponizej napisal ten artykul nadaje sie do prasy brukowej typu FAKT.
Polsce zazdroszczono jeszcze wtedy bardzo czystego środowiska naturalnego.Dzisiaj jesteśmy jednym z najbardziej brudnych krajów Europy a nawet świata.
To są fakty,niestety panie Wałdoch
Komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Dodaj komentarz
Komentarze publikowane są dopiero po sprawdzeniu przez moderatora!