Znajdą się chętni na przedszkola?
Nie doszło do porozumienia podczas spotkania dyrektorek chojnickich niepublicznych przedszkoli z kilkoma radnymi rady miejskiej. Dyrektorki uważają, że zarządzenie wprowadzone w styczniu tego roku, którego efektem jest obniżenie wysokości dotacji, jest niezgodne z przepisami ustawy o systemie oświaty. Robert Wajlonis, sekretarz urzędu miejskiego, nie doszukał się żadnych sprzeczności. Spotkanie miało na celu przekonać radnych o jednej z racji. Na najbliższej sesji bowiem mają się oni pochylić się nad skargą, jaką na burmistrza napisały dyrektorki.
Przypomnijmy, iż zarządzenie doprowadziło do zmniejszenia, w tym roku, dotacji na jedno dziecko o ponad 70 zł. W ubiegłym roku miasto przekazywało na jedno dziecko w przedszkolu niepublicznym ponad 420 zł. W tym roku ta kwota została zmniejszona do 351 zł. Stało się tak, bowiem burmistrz Chojnic Arseniusz Finster uznał, że wpłaty od rodziców nie są wydatkami bieżącymi przedszkola tylko jego dochodem budżetowym. I właśnie tej interpretacji dotyczy, trwający od stycznia konflikt pomiędzy Finsterem a przedszkolankami.
Reklama | Czytaj dalej »
- W 2009 roku wprowadzono istotne i ważne nowele w systemie oświaty i dotacja przestała być podmiotowa, a stała się dotacją mieszaną – mówił Wajlonis.
Jednak zdaniem Mirosławy Przybylak, dyrektorki przedszkola „Jarzębinka”, zmienił się wówczas tylko sposób kontrolowania tego, jak dotacja jest rozdysponowana, a nie metody jej naliczania.
- W tym roku obcina się nam dotacje o wpłaty od rodziców – mówiła. – Nie wiemy czego możemy spodziewać się w przyszłości. Tymczasem burmistrz chwali się poziomem przedszkoli i odsetkiem dzieci do nich uczęszczających, a z drugiej strony podcina gałąź.
Wajlonis ostatecznie zasugerował, że skoro dyrektorki są niezadowolone, to nie ma problemu z tym, aby oddać przedszkola w inne ręce.
- Z pewnością znaleźliby się chętni – zasugerował. - Dzieci też nie brakuje.
Komentarz autora
Sala obrad chojnickiego ratusza podczas spotkania dyrektorek przedszkoli z radnymi rady miejskiej przypominała kort tenisowy. Naprzeciwko siebie stanęli sekretarz urzędu Robert Wajlonis i dyrektorki placówek. Odbijali piłeczkę w postaci wysokości dotacji na jednego przedszkolaka. Odniosłam wrażenie, że Wajlonis dostał jednak pewne fory na starcie. Świadczyć mógł o tym jego wyjątkowy, jak na urzędnika, luz i przekonanie o swojej przewadze. Dyrektorki były zdecydowanie bardziej spięte i nerwowo wertowały przygotowane przez siebie dokumenty. Nic dziwnego, to one miały za zadanie przekonać radnych obecnych na meczu, że ich interpretacja tego, co jest wydatkiem bieżącym, a co dochodem budżetu przedszkola, jest słuszna. Tylko czy kibiców interesowało, co mają do powiedzenia? Jednego z pewnością nie. – Mamy własnych prawników, którzy nam wyjaśnili co to są wydatki bieżące i nie musimy bazować na tym co mówią Panie – wołał z trybuny radny Antoni Szlanga.
- Od tej dotacji powinniśmy jeszcze odliczyć koszty zatrudnienia kucharek, bo one stanowią wydatek organów – zaserwował Wajlonis. – Jeszcze to przeanalizujemy.
Dyrektorki próbowały odbić piłeczkę, posługując się przepisami, ustawami, nowelami. Wajlonis jednak zdobył kolejny punkt dla ratusza: – Stoimy na takim, a nie innym stanowisku – zagrał.
Cóż, dyrektorki widziały, że w ataku nie mają zbyt wiele szans. Próbowały więc obrony.
- Nie możemy przerzucać kosztów utrzymania przedszkoli na rodziców – taki był bekhend Mirosławy Wardackiej, dyrektorki przedszkola „Promyczek”. – To niedopuszczalne, aby płacili czterysta czy pięćset złotych miesięcznie za swoje dziecko.
Ten set raczej jednak nie należał do dyrektorek. Jednak jego wynik poznamy na poniedziałkowej sesji. Wówczas okaże się czy radni za zasadną uznają skargę na burmistrza Arseniusza Finstera. Ten jednak ma asa w rękawie i pewnie nie zawaha się go użyć podczas najbliższego meczu. To wynik kontroli w przedszkolach. Finster zarządził ją, kiedy dyrektorki wyraziły swoje niezadowolenie ze sposobu naliczania dotacji. Zastrzega jednak, że audyt nie był odpowiedzią na ich skargę.
Z ratuszowego kortu Monika Niemczyk
Podobne tematy:
Najnowsze:
REKLAMA:
- Komentarze Chojnice24 (19)
- Komentarze Facebook (...)
19 komentarzy
Mam dziecko w prywatnym punkcie przedszkolnym i te punkty walczą o przetrwanie i utrzymanie się na powierzchni - większość z nich ma wyższe czesne bo nie dostaje dotacji - dzieci w nich jest malutko bo nie każdego stać na czesne 500zł
działa tam także catering i opłaty za posiłki są znacznie wyższe niż w placówkach które mają własne kuchnie - oczywiście koszty w całości są pokrywane przez rodziców
ale widać, że nie masz pojęcia o czym mówisz, machając dyrektorkom przedszkoli przed nosem hasłem "konkurencja". Te punkty przedszkolne jeszcze długo konkurencją nie będą bo ledwo wiążą koniec z końcem, dzieci jest w nich mało a właściciele nie generują póki co żadnych zysków a wręcz dopłacają do interesu
Szanowna Mamo Przedszkolaka, punkty przedszkolne - jak dla mnie - to bardziej biznesowa działalność, której istnienie jest na rękę władzom, niźli wypełnianie ustawowego obowiązku samorządów do zapewnienia opieki nad dziećmi. Jestem tatą przedszkolaka. Poszukując przedszkola dla syna odwiedziłem swego czasu także jeden z punktów przedszkolnych - był tam catering oraz... jedna opiekunka na całą gromadkę dzieci. Ot, cięcie kosztów! A mimo to miejsce w punkcie przedszkolnym kosztuje kilka stówek. Fajnie że takie miejsca powstają, bo mamy deficyt miejsc dla przedszkolaków. I dla rodziców to ważne, by znaleźć cokolwiek. Jednak osobiście czuję się bardziej komfortowo, gdy mój syn uczęszcza do "prawdziwego" przedszkola. I nie chodzi mi o to, że płacę mniej (aktualnie około 270 zł) niż płaciłbym za punkt przedszkolny.
Co do cateringu - zdecydowane NIE! Żadnych zupek z paczek! Żadnych podgrzewanych odmrażanych produktów. Przedszkole, a w nim kuchnia i kucharki, daje gwarancję normalnego, zdrowego jedzenia.
Pozdrawiam!
Punkty przedszkolne, zgodnie z wolą ustawodawcy, są "inną formą wychowania przedszkolnego". Ich prowadzenie i zarządzania ma postać uproszczoną względem przedszkoli. Zmniejszony jest czas realizacji podstawy programowej (przy zachowaniu tej samej formy pedagogicznej). Najczęściej takie punkty "obsługują" do 25 dzieci (najbardziej uproszczona administracyjnie forma), chociaż w teorii mogą więcej.
Punkty przedszkolne nie pobierają też miejskich (lub gminnych) dotacji (lub pobierają znacznie mniejsze, chociaż nie powinny), fajnie się je natomiast finansuje ze środków UE.
Patrząc na ceny - bywa różnie, podobnie jak z poziomem jakości usług. Przedszkole ze względu na formę i ilość papierkowej roboty, jaką trzeba wykonać jest droższe w utrzymaniu, ale utrzymuje ZNACZNIE większą ilości dzieci niż "punkty".
Pewnie zaraz zaproponujesz likwidację przedszkoli na rzecz "punktów". Wtedy dopiero będą jaja. Zgodnie z najbardziej podstawowymi zasadami ekonomii - pojawi się trochę więcej punktów, a ceny poszybują w górę.
Komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wydawca nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.
Dodaj komentarz
Komentarze publikowane są dopiero po sprawdzeniu przez moderatora!